Jaki toty?

Blog Bartosza Goździeniaka

Pałeczki w bębenki

W życiu praktykującego muzyka, nawet amatora, pojawia się co jakiś czas, w moim przypadku rzadziej niż częściej, coś, co nazywa się koncert. Przygotowania do tego wydarzenia odbywają się właściwie cały czas, podczas każdej próby, kiedy grupa muzyków niestrudzenie dąży do konsensusu odnośnie przekazania emocji jednego rękami pozostałych. W momencie gdy na bliżej określonym horyzoncie czasowym pojawia się okazja, że inne pary uszu słuchać nas będą, zaczynają się gry i zabawy z życiem, często doprawione niepotrzebnymi emocjami, z których sprawę sobie zdajemy, ale z powodu noszonej na twarzy maski, nazwać nie chcemy.

Na pierwszym miejscu umieszczę tę, która najczęściej uciekać nam każe, schować się w dziurze jakiejś i zły czas przeczekać. Ten najczęściej udowadnia, że tylko nam się wydawało i były wielkie oczy, a i diabeł nie był jak z obrazka. Strach. Chociaż krótkie to słowo, w głowie może przybrać formę niekończących się przemówień na tematy okołokoncertowe, które mają być czynnikiem uniemożliwiającym stopy na scenie postawić. Zaczynamy niewinnie od niewystarczającej ilości czasu na przygotowanie materiału, by potem przejść do za małej ilości piosenek, i że organizator niezadowolony będzie z naszej za krótkiej obecności w świetle reflektorów. Gdy przez to przebrniemy zaczynamy marudzić na siebie, że nie gramy wystarczająco dobrze, że nie czujemy się pewnie, że jeszcze nie teraz, bo co ludzie powiedzą? Kolejnym krokiem sabotażysty jest pod wątpliwość podawać kolejność piosenek do występu przygotowaną, bo czy one się muzycznie i tematycznie ze sobą zgrywają, czy słuchacz nie będzie za mocno albo za słabo dźwiękami łechtany, czy możemy zrobić coś inaczej niż kapela sąsiada brata szwagra kolegi z pracy?

Siedzę za swoim instrumentem i słucham tych wywodów, i szlag mnie jasny trafia. Przecież robię to dla zabawy, dlaczegóż więc tę mam sobie odbierać? Jeśli komuś się spodoba, super; jeśli nie, super, dziękuję, że posłuchałeś. Jako zespół idziemy w to razem, razem miejmy frajdę, że nasze plumkanie po nocach w głębokiej piwnicy na powierzchnię wychodzi. Wpływ jedynie mam na to, jak pałeczkami w bębenki uderzam, więc nie pozwalam niczemu innemu uwagę moją zabierać. Co ma się wydarzyć, niech się wydarza, nic mi do tego.

Mózg mi się zaciął
Białe ściany
 

Comments

No comments made yet. Be the first to submit a comment
Guest
czwartek, 28 marzec 2024