Nowe definicje

Długi weekend majowy jest z reguły wykorzystywany na wypoczynek. Jedni organizują grille, pikniki oraz inne nasiadówki przy jedzeniu, drudzy spędzają ten czas aktywnie. Na swój sposób obie opcje są bolesne, ale ponieważ służą „wyłączeniu się" – ludzie chętnie je wybierają. W tym roku i ja zdecydowałem się na sport, ten mój ulubiony (który to już?) i przemierzyłem na rowerze piękną trasę z Rzeszowa do Lublina - trzysta osiemdziesiąt trzy kilometry w cztery dni.

Ponownie przeżyłem czas pierwszych razów. Moja pierwsza tego typu wyprawa, pierwszy raz jechałem w formie bikepacking, pierwszy raz jeździłem w górach, pierwszy raz tak długo i tak daleko. Mnóstwo przeżyć i nowych definicji.

Kiedyś mój znajomy, doświadczony kolarz stwierdził, że w Poznaniu nie ma podjazdów. Troszkę się wtedy oburzyłem, bo przecież mamy kilka ciekawych i wymagających… hmm… wzniesień. Teraz je tak nazywam, bo przyznać rację mu muszę. W Poznaniu nie ma podjazdów, za to w górach są. Wycisną z ciebie wszystkie siły, poddadzą w wątpliwość sens całego wysiłku, ale również wynagrodzą widokami i… zjazdem. Nowa definicja podjazdu nauczona.

Regularnie ćwiczę na siłowni i staram się dbać o posiłek potreningowy. Nie przesadzam z kaloriami, ale białko, węglowodany i tłuszcz muszą być, przyjmuję je w formie koktajlu. Jakże bardzo nową jest teraz ta definicja! Spalając około trzech tysięcy kalorii dziennie, organizm domaga się, przepraszam za brutalność, żarcia. Żarłem więc schabowe, kebaby i pizze. Wciąż byłem głodny i mógłbym tak żreć i żreć i żreć. Bez konsekwencji. Miło.

Moje ciało nie sprawiało żadnych problemów podczas całej wyprawy. Nogi, grzbiet, ręce – wszystko pracowało, jak ta lala. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o mojej pupie. Tę nową definicję zapamiętam najlepiej – ból *upy już nigdy nie będzie taki sam. Więcej nie skomentuję.

Warto było. Chętnie powtórzę. Nie mogę się wręcz doczekać!