Jaki toty?

Blog Bartosza Goździeniaka

Kultura odgrzewanego kotleta

W 1970 roku Zdzisław Maklakiewicz zagrał inżyniera Mamonia w kultowym filmie „Rejs". Wątpię, żeby pan Zdzisław miał świadomość, iż jego postać zostanie wzięta za wzór typowego odbiorcy kultury masowej XXI-go wieku. Stwierdził on, cytuję:

„… mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem."

Odnoszę wrażenie, że dziś wszyscy, albo zdecydowana większość z nas, to tacy inżynierowie Mamonie. Skąd ten osąd?

Miałem okazję wysłuchać koncertu w ramach trasy Żywiec Męskie Granie. Sama ta impreza jest dla mnie niebywale zaskakująca, bowiem bilety wyprzedają się zanim organizator ogłosi artystów występujących na scenie. Słuchacze zatem ufają, że będzie dobrze i są w stanie wydać na li tylko obietnicę niemałe przecież pieniądze. Udało się także mojej żonie zdobyć te jakże upragnione przez wielu wejściówki. Muszę przyznać, że sama impreza zorganizowana została bardzo sprawnie, dość wspomnieć liczbę punktów gastronomicznych i toaletowych oraz sposób dotarcia do nich. No ale przecież na koncert nie idzie się po to, by jeść i sikać. Przechodzę więc do sedna – artystów, muzyków, piosenkarzy i piosenkarki.

Ci byli tymi z „górnej półki". Gwiazdy, uwielbiane przez tłumy zarówno młodych, jak i tych w średnim wieku. Moja rodzina bawiła się świetnie, nie ukrywam, ale ja jako strażnik kocyka i rzeczy naszych byłem nieruchomym słuchaczem w pozycji na wpół horyzontalnej. Moje uszy krwawiły… Przy każdej melodii odnosiłem wrażenie, że gdzieś już to słyszałem. Nawet, gdy artyści ogłaszali nową piosenkę, zmieniał się tylko tekst, cała oprawa muzyczna wydawała się niezmieniona. Podobny rytm, podobna forma, podobny układ dźwięków. Tak jakby wszystko robiono według jednego przepisu, a nowością miało być użycie pieprzu kolorowego zamiast czarnego. Przepraszam bardzo, ale naleśnik z mlekiem krowim lub zamiast roślinnym jest nadal naleśnikiem. Wisienką na talerzu odgrzewanych kotletów został koncert wielce uznanej artystki, którą sam bardzo lubię za jej wkład w rozwój polskiej muzyki w latach 90-tych ubiegłego wieku. Niestety, zaserwowała ona największego schabowego z przedwczoraj, jakiego miałem okazję kiedykolwiek doświadczyć.

Rozumiem, że Pani w młodości bawiła się do piosenek Blur „Song 2" lub Nirvana „Smells like teen spirit". Rozumiem, że utwory te mają szczególne miejsce w jej sercu i zawsze mile do nich wraca. Lecz, czy to znaczy, że trzeba je wykonać na scenie po niemalże 30-tu latach? Czy to znaczy, że trzeba zaprosić na tę scenę gości, którzy swoją łamaną angielszczyzną i bardzo wątpliwymi umiejętnościami wokalnymi dosłownie zarżną te piosenki? Przecież to już było, skończyło się, idźmy dalej. Niestety, odnoszę wrażenie, że ktoś władny stwierdził, że tak ma być, bo ludzie to lubią, bo ludzie za to płacą. Zastanówmy się, czy ludzie mają w ogóle z czego wybierać?

Stacje radiowe grają w kółko te same piosenki. Gdy byłem na studiach, 20 lat temu, codziennie jeździłem busikiem z Lublina do Puław. Kierowca zawsze słuchał jednej z dwóch najpopularniejszych komercyjnych stacji radiowych. Miałem więc możliwość poznać repertuar – nudny, na dłuższą metę męczący. Dziś, gdy czasem zdarzy mi się wrócić do tychże stacji słyszę te same piosenki! O zgrozo! Jak słuchacz, szczególnie ten młody, może w ogóle wiedzieć, że istnieje coś innego, coś nowego?

Na końcu zaprezentuję filmy, które można obejrzeć w kinie. Same hity. Niech będą one dopełnieniem mego lamentu. Tak więc możemy zobaczyć „Szybcy i wściekli 10", (sic!) „Indiana Jones" (ile pan Harrison Ford ma lat?), „Boogeyman" (po raz kolejny), jeszcze jeden Spiderman, Transformers i Flash. Uderzam otwartą dłonią w czoło!

W mitologii greckiej było 9 muz. Współczesne społeczeństwo dołożyło dziesiątą, na dodatek płci męskiej: Schabowy, trzymający w dłoniach mikrofalówkę.

Odświeżenia przestrzeni
Nie dajcie się zwieść!
 

Comments

No comments made yet. Be the first to submit a comment
Guest
niedziela, 28 kwiecień 2024