Jaki toty?

Blog Bartosza Goździeniaka

Niepokojąca motywacja

Mieszkam sobie w domu, w którym jest domofon. Nie działał on przez bardzo długi czas, nie chciało mi się go naprawiać. Wszelkie sprawy załatwiałem prosząc o telefon, gdy pod bramę ktoś przybył. Żaden kurier, inkasent od prądu czy gazu, nie miał z tym trudności. Przesyłki dostawałem na czas, zgodnie z oczekiwaniami. Nadszedł jednak dzień, w którym musiałem skorzystać z usług Poczty Polskiej. Jakże zmotywowało mnie to do naprawy niedziałającego urządzenia! Ale po kolei.

Zamawiając coś z Wielkiej Brytanii zaskoczyć może fakt, iż formy przesyłki raczej się nie wybiera. Z automatu wszystko idzie Royal Mail, czyli ichnią pocztą. Brytyjczycy wiedzą, że przesyłka dojdzie, że adresat ją odbierze i że - co złego może się stać? Generalnie więc ufają tej instytucji. Sprawy mają się zupełnie inaczej w Polsce. Ja Poczcie Polskiej nie (za)ufam. Moja przesyłka przyleciała więc z Wysp do nas, i przeszła z rąk poczty brytyjskiej do polskiej. Nadszedł ostatni etap podróży – doręczenie do rąk własnych.

Listonosz podchodzi do bramy. Naciska guzik domofonu i nic. Zostawia więc awizo. Następnie ja szukam oddziału poczty, w którym mogę przesyłkę odebrać. Idę, stoję, nie wiem, może 10, może 15, może więcej minut i… naprawdę nie mam pewności, czy Pani w okienku mi cokolwiek wyda. Na dowodzie osobistym mam inny adres niż ten do doręczenia! Muszę działać prewencyjnie.

Naprawiłem domofon, listonosz guzik nacisnął, ja bramę otworzyłem, zapłaciłem 8,50 o którym nikt mi nic nie mówił (na szczęście miałem gotówkę) i dostałem przesyłkę. Nie musiałem się legitymować, uff. Cała operacja, włącznie z naprawą zepsutego urządzenia oraz szukaniem drobnych trwała maksymalnie 10 minut. Tyle wygrać.

A naprzeciwko mojego domu stoi sobie paczkomat. Odbieram i nadaję w nim przesyłki bez zbędnych trudności i w bardzo krótkim czasie. Nawet nie mam dedykowanej aplikacji, więc muszę klepać numerki, a cała operacja trwa z reguły zawrotne 17 sekund.

Przykro, że Poczta Polska, firma o tak ogromnym potencjale, w dobie zakupów internetowych musi ratować się sprzedażą literatury okołokatolickiej i słodyczy o wątpliwej przydatności do spożycia. Cóż, przecież to państwowe, czyli nasze, czyli tak naprawdę niczyje… Szkoda, tak po prostu.

Nowe na poddaszu
Syndrom biedaka
 

Comments

No comments made yet. Be the first to submit a comment
Guest
sobota, 27 kwiecień 2024