Jaki toty?

Blog Bartosza Goździeniaka

Luzik

Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy uczeń, jakiegokolwiek przedmiotu, ma za sobą mniej bądź bardziej traumatyczne historie związane z uczeniem się. W kontekście nauki angielskiego najczęściej napotykam osoby, które miały nieprzyjemność stawiać pierwsze kroki z bardzo źle przygotowanym do tego nauczycielem. Stres, strach, często spowodowany krzykiem, obawy, by nie popełnić błędu – emocje te spinają całe ciało i blokują umysł. Zdarza się, że uczeń ma płytszy oddech, gdy tylko zaczyna mówić po angielsku. Dla mnie to wyraźna prośba o wzmożoną cierpliwość i łagodność. Piszę o tym, dlatego że niedawno miałem ogromną przyjemność zaobserwować co się dzieje, gdy pęta przeszłości wreszcie puszczają i uczeń odetchnie pełną piersią.

Zatem piszemy sobie wspólnie wypracowanie. Wiem, że uczeń jest na zaawansowanym poziomie, a mimo to idzie mu jak po grudzie. Co chwila zmienia pomysł na zdanie, stara się użyć coraz bardziej wyszukanych słów i struktur gramatycznych, efekty są raczej mizerne. Kasujemy więc to, co do tej pory, zaczynamy od początku. I tak w koło Macieju. Nagle, uczeń bierze głębszy oddech i wypowiada piękne zdanie. W jego głosie słyszę emocję, którą mogę opisać „Wszystko mi jedno, nie mam nic do stracenia, powiem, żeby coś powiedzieć i niech się wreszcie ten facet odczepi." W mojej ocenie przestał się bać, że popełni błąd i najzwyczajniej w świecie wykorzystał wiedzę, którą posiada. Niby tylko tyle i aż tyle.

Potocznie mogę powiedzieć, że „dał na luz". Jestem przekonany, że tędy właśnie prowadzi droga do sukcesu. Najwyżej popełnisz błąd, powtórzysz, spróbujesz inaczej, pomachasz rękami, zrobisz głupią minę – najważniejsze się dogadać! W przypadku opisywanego ucznia, jego zasób wiedzy pozwolił mu wypowiedzieć się bezbłędnie i bez zbędnych sztuczek. Szkoda, że nie zdawał sobie z tego sprawy, cieszę się, że teraz już wie.

Na koniec opowiem o pewnym wydarzeniu z mojej wycieczki do Hiszpanii. Było to przed pandemią koronawirusa, mój hiszpański był początkujący, ale dzielnie próbowałem. W pewnym momencie potrzebowałem kupić w aptece plaster opatrunkowy, taki do cięcia. Niestety, pomyliłem czasownik „tirar" (ciąć) z „oreja" (ucho). Biedna pani farmaceutka długo próbowała zrozumieć, o co mi chodzi. Pomogło dopiero wykonanie gestu cięcia. Dogadałem się? Tak. Czy potem ta pani była oburzona, że nie znam hiszpańskiego? Szczerze wątpię. Bardzie przekonuje mnie myśl, że jestem przypadkiem tego obcokrajowca, który spróbował dogadać się w jej ojczystym języku, co jest przecież miłe, a przez moje błędy było bardzo śmiesznie. A że mi nie wyszło doskonale? Kogo to obchodzi? Who cares? Daj na luz.

Nie dajcie się zwieść!
Odkrycie przy porządkach
 

Comments

No comments made yet. Be the first to submit a comment
Guest
niedziela, 28 kwiecień 2024