By Bartosz Goździeniak on poniedziałek, 19 grudzień 2022
Category: BG

Niepokojąca motywacja

Mieszkam sobie w domu, w którym jest domofon. Nie działał on przez bardzo długi czas, nie chciało mi się go naprawiać. Wszelkie sprawy załatwiałem prosząc o telefon, gdy pod bramę ktoś przybył. Żaden kurier, inkasent od prądu czy gazu, nie miał z tym trudności. Przesyłki dostawałem na czas, zgodnie z oczekiwaniami. Nadszedł jednak dzień, w którym musiałem skorzystać z usług Poczty Polskiej. Jakże zmotywowało mnie to do naprawy niedziałającego urządzenia! Ale po kolei.

Zamawiając coś z Wielkiej Brytanii zaskoczyć może fakt, iż formy przesyłki raczej się nie wybiera. Z automatu wszystko idzie Royal Mail, czyli ichnią pocztą. Brytyjczycy wiedzą, że przesyłka dojdzie, że adresat ją odbierze i że - co złego może się stać? Generalnie więc ufają tej instytucji. Sprawy mają się zupełnie inaczej w Polsce. Ja Poczcie Polskiej nie (za)ufam. Moja przesyłka przyleciała więc z Wysp do nas, i przeszła z rąk poczty brytyjskiej do polskiej. Nadszedł ostatni etap podróży – doręczenie do rąk własnych.

Listonosz podchodzi do bramy. Naciska guzik domofonu i nic. Zostawia więc awizo. Następnie ja szukam oddziału poczty, w którym mogę przesyłkę odebrać. Idę, stoję, nie wiem, może 10, może 15, może więcej minut i… naprawdę nie mam pewności, czy Pani w okienku mi cokolwiek wyda. Na dowodzie osobistym mam inny adres niż ten do doręczenia! Muszę działać prewencyjnie.

Naprawiłem domofon, listonosz guzik nacisnął, ja bramę otworzyłem, zapłaciłem 8,50 o którym nikt mi nic nie mówił (na szczęście miałem gotówkę) i dostałem przesyłkę. Nie musiałem się legitymować, uff. Cała operacja, włącznie z naprawą zepsutego urządzenia oraz szukaniem drobnych trwała maksymalnie 10 minut. Tyle wygrać.

A naprzeciwko mojego domu stoi sobie paczkomat. Odbieram i nadaję w nim przesyłki bez zbędnych trudności i w bardzo krótkim czasie. Nawet nie mam dedykowanej aplikacji, więc muszę klepać numerki, a cała operacja trwa z reguły zawrotne 17 sekund.

Przykro, że Poczta Polska, firma o tak ogromnym potencjale, w dobie zakupów internetowych musi ratować się sprzedażą literatury okołokatolickiej i słodyczy o wątpliwej przydatności do spożycia. Cóż, przecież to państwowe, czyli nasze, czyli tak naprawdę niczyje… Szkoda, tak po prostu.

Leave Comments