To zadziwiające, jak szybko przyzwyczajamy się do tego, co jest. Nieważne, czy nam służy, czy nie, wystarczy, że jest. Szybko uczymy się obchodzić, bądź ignorować niewygody, obiecując sobie, że kiedyś w przyszłości to zmienimy. Dziwnym trafem (?) nie ma na to czasu, ciągle mamy coś ważniejszego do zrobienia. Więc odkładamy, i odkładamy, i odkładamy. Lecz nadchodzi taki dzień, kiedy w końcu bierzemy się do roboty. Wziąłem się i ja.

Pomysł na biuro miałem już od dawna. W założeniach wymagał niewiele wkładu finansowego, pracy i czasu. Niestety. Samo malowanie zajęło zamiast jednego tygodnia, dwa i pół, urządzanie kolejne półtora. W pewnym momencie męczyłem się tym całym rozgardiaszem, brudem, rozbebeszeniem wszystkiego. Na dodatek, jak to w starszych domach bywa, nie uniknąłem niespodzianek w postaci krzywej ściany lub jakiejś dziury, z którą nie wiadomo co zrobić, więc działasz, żeby najmniej ją było widać, a ta jest uparta i trzy dni na nią poszły. Argh!

Najważniejszy jest efekt końcowy. Chwalę się więc, że teraz pracuję w przestrzeni wielce przyjemnej, przytulnej, po prostu ładnej. W takich pomieszczeniach przebywa się fantastycznie. Osobiście najbardziej cieszę się z tego, że wszystko jest po mojemu. Nikt, poza mną, nie podejmował decyzji odnośnie wyglądu tego pokoju. Jest to moje i tylko moje zwycięstwo.

Życzę Wam, drodzy czytelnicy, takiej radości, satysfakcji, spełnienia. I żebyście pracowali w pięknych przestrzeniach, bo to naprawdę ułatwia.